sobota, stycznia 28, 2006

Do you know any Polish words?

Poznałem dziś drugą French Chick, która dopiero przyjechała. Ma na imię Lucille i jest bardziej sympatyczna niż ta poprzednia, czyli Katelle (albo jakoś tak - Lucille twierdzi, że też nie słyszała wcześniej tego imienia).
Nie gadałem za dużo, ale mówiła że znała 4 Polaków.
Fragment rozmowy z Lucille:

- So do you know any Polish words?
- Yes, but only a few.
- Like?
- Kurwa.

Finding Tesco, part II

Ze świeżymi siłami przystąpiliśmy do dalszych poszukiwań Tesco. Kierując się tym razem w dobrym kierunku, spróbowaliśmy przyczaić autobus. Niestety nie jest to łatwe, gdyż choć Oxford to raczej średnie miasteczko, to linii autobusowych jest chyba więcej niż w Warszawie, i do tego różnych przewoźników, z czego tylko na jedno mamy darmowe bilety (darmowe - znaczy się wliczone 1600 funtów za akademik...)
Niestety, mimo licznych prób, nie udało nam się wsiąść do autobusu. Najbardziej spektakularna porażka to bieg do zatrzymującego się na przystanku pojazdu i bardzo uprzejmy kierowca, który po wpuszczeniu Piotrka do autobusu, zamknął pozostałym drzwi przed nosem i odjechał. Generalnie nie daliśmy rady wsiąść do autobusu. W tym momencie pewne psycholożki mogą się już z nas śmiać :P
Niezrażeni niczym szliśmy w poszukiwaniu Tesco dalej. Ciekawe, czy w jutrzejszej gazecie pojawią się artykuły o czterech studenach błąkających się po Oxfordzie i pytających wszystkich, gdzie jest Tesco. A ostrzegali nas... "very far away", "miles away", mówili. Nie słuchaliśmy.Może pominę już dalej opis tej wycieczki, ale generalnie w końcu do Tesco dotarliśmy. Kupiliśmy mleko Tesco, jaja Tesco, soki Tesco, jogurty Tesco, mandarynki Tesco, keczap Tesco i dużo innych markowych produktów Tesco. Nie wiem tylko, czemu Łukasz nie chciał kupić startera Tesco do komórki.

Joke:
- Skąd dzwonisz?
- Z Tesco.
- A, myślałem, że jesteś w domu.
- Jestem w domu. Dzwonię z sieci Tesco.

French Chicks & Hot Polish Girls

Nie mieszkamy w tradycyjnie rozumianym akademiku, tylko w kilkuosoowych domkach. Ja mieszkam z szalenie dobrym ziomem, panem Dziekanem. Spośród współlokatorów poznaliśmy na razie jedną osobę, którą jest French Chick (imienia niestety nie umiem powtórzyć). Innych na razie nie ma, ale wśród nich jest jeszcze druga French Chick.
Poznalem również trochę innych ludzi, którzy mieszkają obok, ale nie gadałem z nimi za dużo, bo się spieszyli na imprezę. Jeden z nich, jak usłyszał, że jstem z Polska, powiedział: "Ah, Poland, hot girls...". A drugi dodał: "And vodka."

Finding Tesco, part I

Załatwiwszy mniej ważne rzeczy, takie jak kartę studencką, udaliśmy się na poszukiwanie rzeczy najważniejszej, czegoś, dzięki czemu możemy mieć szansę na przeżycie, czyli TESCO.

Kierunek: Oxford City Centre. Autobus U1 lub U5. Przystanek. Oczekiwanie. Długie. W przeciwną stronę mijają nas co najmniej 3 odpowiednie autobusy. W końcu dość: idziemy piechotą. Ruszamy. Idziemy kawałek. Ale przypominamy sobie o prawie Murphy'ego. Oglądamy się za siebie. No i nasz autobus podjeżdża na przystanek. Wsiadamy.

Jedziemy. Jedziemy. I jedziemy. A Tesco ani widu ani słychu. W końcu pytamy kolesia w autobusie: "Man, where the hell is Tesco?!". W odpowiedzi słyszymy:
"You're going to Tesco? But this is the wrong direction..."

Finding Tesco, part I - failed

to be continued....

piątek, stycznia 27, 2006

Na miejscu

Qrcze, mnóstwo by o dzisiejszym dniu można napisać, a średnio mi się chce (dobrze się ten blog zapowiada;) Poza tym bez sensu byłoby opisać wszystko w jednym poście.

No to tak: samolot doleciał, autobus dojechał, i nawet wysiedliśmy gdzie trzeba. Potem zaczęły się schody. Generalnie musieliśmy zapierniczać przez pół Oxfordu w poszukiwaniu naszego uniwerku, a potem (special thanks are due to cieć) przedzieraliśmy się przez jakieś śmietniska i bezdroża ciągnąc za sobą ważące po 30+ kilo bagaże. Faaaajnie było... I gdyby nie pomoc napotkanej przypadkiem studentki to chyba byśmy nie trafili na miejsce. Musimy ją zaprosić na wódkę, jak ją tylko znowu spotkamy.

A potem biurokracja, ale poszła lepiej niż się spodziewałem, bo już po jakiś 2 godzinach mieliśmy zalatwione wszystko... prawie. Nie wiemy tylko nic o opłatach za akademik no i nie jesteśmy zapisani na żadne przedmioty. A gość co się miał nami opiekować się nie zjawił, więc wszystko sami musieliśmy załatwiać.

So much for this entry.

Exodus

W sumie ten post powinien się znaleźć wczoraj, ale nie miałem już czasu. Zresztą, nic ciekawego. Pakowańsko, ostatni odcinek Losta, 3 godziny snu i wyjazd na lotnisko.