piątek, marca 17, 2006

Poszło prawie na noże

Ostatnie dni upływają głównie na pracy nad projektami tutejszymi. Aktualnie intensywnie męczę zadanie człowieka-żaby. W normalnej sytuacji uznałbym, iż projekt ten jest totalnie beznadziejny, wszelako nie jest normalna sytuacja, gdyż w porównaniu z pozostałymi projektami, ten jest wprost wybitnie ciekawy i pasjonujący. Prawdopodobnie już o tym pisałem, a może nie, więc najwyżej się powtórzę: mam napisać coś, co za programistę zawsze zrobi narzędzie (takie jak Visual Studio). Dlaczego więc mam zrobić ręcznie coś, co robi się za pomocą narzędzia? Otóż (to faktycznie wytłumaczenie człowieka-żaby) dlatego, że narzędzie może być za trudne w użyciu, i lepiej wszystko zrobić ręcznie. I coś, co się w Visualu wyklikuje w 5 minut, ja piszę już trzeci dzień. Jutro już powinienem skończyć, ale nie zmienia to faktu, że jest to dość beznadziejna robota. Jak to określił Łukasz: "wielka ogromna kupa". Ale w porównaniu z takim XSLT, to ten projekt bardzo mi się podoba.
Wpadłszy do Łukasza, w celu ustalenia czegoś-tam, stwierdziłem pół-żartem, iż jego kod jest brzydki. Łukasz się obruszył, próbował wykazać, że to co ja uważam za ładne programowanie jest tylko niepotrzebnym narzucaniem sobie roboty, no i tak od słowa do słowa przeszliśmy do jakiejś absurdalnej kłótni o nic. Po prostu mamy inne style kodowania, i inne podejście do pewnych programistycznych kwestii, ale to był tylko pretekst do wzajemnego obrzucania się błotem, wskazywania niekonsekwencji itd. Kłótnia ta nie miała sensu, bo i tak żaden z nas drugiego by nie przekonał, każdy i tak wiedział, że to on ma rację. Po prostu mózgi potrzebowały znaleźć ujście dla frustracji wynikającej z glupot, które tu musimy robić. (A tak naprawdę, to i tak wiem, że jego kod jest brzydki ;)
Niewiele brakowało, a przywdzialibyśmy taekwon-dowe uniformy i przystąpili do rękoczynów, ale na szczęście uratował nas Piotrek, proponując wspólny obiadek. Momentalnie zapomnieliśmy o jakiś przyziemnych nieporozmieniach, i udaliśmy się zaspokoić potrzeby najwyższego rzędu (w tak zwanym międzyczasie zajrzeliśmy do sklepu i kupiliśmy 18 litrów picia - powinno starczyć na tydzień).
U Piotrka dowiedzieliśmy się, co można zrobić z szynki, zapomniałem jak to się nazywa, ale jest pyszne:) Oczywiście special thanks are due to Marysia:) Piotrka dziewczyna jest naprawde złotą kobietą, ech szkoda bardzo, że jutro już wyjeżdża. Nie tylko dlatego, że wspaniale gotuje, ale w ogóle jest super.
Podsumowując dziś: wstałem koło 12, i piszę ten cholerny projekt cały dzień, właściwie jedynie z przerwą na sklep i obiad. Około 22.40 stwierdziłem, że mam dość, wziąłem się za napisanie połsta, no i tyle. Coraz mniej wakacjopodobne te wakacje:/

środa, marca 15, 2006

Tłumy krzyczą...

...w oczekiwaniu na następny post. Oto więc on.
Zacznę więc może tak: przepraszam, przepraszam, wybaczcie, mam nadzieję, że więcej się taka przerwa nie powtórzy. Jakoś tak wyszło, że nie wyszło pisanie ostatnio. Nawet nie o to chodzi, że nie było o czym, po prostu jakoś tak żadna cząstka natchnienia mnie nie trafiła.
Nie warto chyba żebym opowiadał o zeszłym tygodniu, bo pewnie w rozpaczliwym oczekiwaniu na post ode mnie, żądni wiedzy co tam się u mnie dzieje, czytaliście nawet blogi Łukasza i Piotrka:P
Zatem pewnie i tak wiecie, że w zeszły czwartek odbyła się prawdziwa walka na światowym poziomie, dwóch gigantów taekwon-do. Po długiej wymianie ciosów, uników i okrzyków (i tylko jednej glebie, i tylko jednym ciosie który trafił niebezpiecznie blisko części niesfornych), walka zakończyła się remise. Dobra, tak naprawdę to każdy wie, że remis był tylko dlatego, że po prostu nie chciałem pobrudzić swojego stroju krwią Łukasza :D
Pewnie wiecie więc również, iż przyjechała na tydzień dziewczyna Piotrka. Przywiozła ze sobą dużo żarcia z Polska, i zrobiła pyszny obiad, czym błyskawicznie zyskała naszą sympatię. Sporo pogadaliśmy, pogadał z nami Sebastian, żalił się, że ma tylko kilka willi nad morzem, i nie jest bogaty, tak jak niektórzy jego znajomi, co wydają po parę tysiów funtów miesięcznie. Jedynie Stefan nie dał rady, nie wytrzymał więcej niż 2 godziny bez XSLT i zaraz po pochłonięciu posiłku poszedł pracować. My zaś obejrzeliśmy jeszcze film, i w ogóle było bardzo sympatycznie.
Poniedziałek upłynął w dużej mierze na pisaniu dokumentu o projekcie dla człowieka-żaby.
Wczoraj, jak to we wtorek, wyjąwszy z dnia długie zajęcia i trening, nie zostało za dużo czasu na cokolwiek innego, ale daliśmy jednak radę obejrzeć niemal trzygodzinny film. Wznieśliśmy się przy tym na zupełnie nowy poziom postrzegania filmowego, gdyż oglądaliśmy ten film na dwóch laptopach jednocześnie. Po prostu w jednym był dobry obraz, a w drugim dobry dźwięk. Ech, ta technika dzisiejsza:)
Dzisiaj było spotkanie z człowiekiem-wiewiórem w sprawie projektu z ostatniego przedmiotu. Dla odmiany, co będziemy robili w tym projekcie? No, kto zgadnie? Tak, XML!!!
Dobrze, że już weekend, bo naprawdę zmęczyłem się już tym tygodniem pracy.
Aha, niniejszym zdementować chciałbym to, co kiedyś napisałem, że tu semestralny projekt pisze się tydzień. To niestety nie jest tak, bo jednak te projekty są duże i upierdliwe, a co gorsza trzeba do nich napisać 5000-10000 słów dokumentacji, która to dokumentacja liczy się za 75% oceny z projektu. Żart? Niestety nie...