piątek, lutego 17, 2006

Carl

Jest on nieco dziwnym gościem, takim raczej cichym i zamkniętym w sobie. Przynajmniej dopóki sobie nie wypije, wtedy dość zasadniczo się odmienia.
Wspominałem już o aferze z kradzieżą szklanki mleka. Nie wiem już, kto dokonał tego haniebnego czynu, ale dziś zauważyłem na mleku Carla napis: "Don't touch it!!!".
Gadałem z Carlem, jaki tam w Szwecji mają absurdalnie szybki i tani internet, i mu powiedziałem, że zawsze jak coś ściągam, to od kolegów ze Szwecji. Hehe, Wreszcie poznałem prawdziwego kolegę ze Szwecji w realu :D
Carl pasjami ogląda różne seriale. Rzecz jasna spytałem o Losta. A ten normalnie powiedział, że mu się nie podobał, że obejrzał parę odcinków i były nudne! Miałem się go spytać, czy nie zasadził mu ktoś kiedyś kopa w dupę, ale po angielsku nie brzmiałoby to dostatecznie ładnie. No nic, jakby powiedział Marek: są gusta i guściki.

Newton zbiegł!!!

Niewątpliwym wydarzeniem dnia jest fakt, iż można powiedzieć, że trimowanie DZIAŁA! Po 3 dniach zaawansowanego debugowania, i jeszcze bardziej zaawansowanego kurwienia, udało się zmusić Newtona do tego, aby raczył zbiegać do punktów na krzywej trimującej. Teraz już z górki, zostało już tylko wyświetlenie obciętych płatków. Oczywiście też wyjdą przy nich jakieś kwiatki, ale to nic w porównaniu z Newtonem.
Wczoraj poszliśmy z Carlem na imprezę, po drodze przechwyciwszy jeszcze Emanuela (w skrócie Manu, czytaj 'Maniu' z akcentem na 'u'). Manu jest zdecydowanie najfajniejszą osobą, którą tu poznałem. Poszliśmy do jakiegoś baru, którego nazwy oczywiście zapomniałem, ale myślę, że nie jest ona kluczowa. To co warto wspomnieć, że była jakaś absurdalna promocja i załapaliśmy się na piwo za funta. Toż tu już prawie tak "tanio" jak w pubie w Polsce.
Dzisiaj zaś nie działo się nic ciekawego. Aha, wróć, zapomniałbym - żule admini tutejszej sieci akademikowej (tzw. hallnet) zablokowali mi IP, bo uznali, że za dużo z netu ściągam. No kurde, moja wina, że przed wyjazdem padł mi dysk i nie zdążyłem od nowa ściągnąć całego Losta? Także bloguję dziś na kompie Łukasza, jutro mi odbanują IP, ale będę musiał ograniczyć nieco mój excessive bandwidth usage. Ech, zawsze kłody pod nogi, będę musiał w pracowni dociągnąć resztę:/
Poza tym dzień dzisiejszy upłynął głównie na trimowaniu, hopefully jutro ten temat zostanie już zamknięty i będę mógł się wziąć za lokalne courseworki.

czwartek, lutego 16, 2006

Finding Tesco, part III

Jako że mam już weekend, musiałem się wyspać. Zwlokłem się z wyrka nieco przed 12, cośtam w kompie poklikałem i potoczyłem się do kuchni zrobić sobie śniadanie. Tradycyjnie, jak co czwartek, zastałem tam Katelle, która kończyła właśnie obiad.
Później poszliśmy z panem Dziekanem na zakupy. Aha, przedtem jeszcze przyszli panowie z cleaning, pogadałem trochę z nimi. Bardzo sympatyczni goście.
Udaliśmy się do Tesco, ale nie do tego dużego, do którego zawsze jeździmy, tylko do małego Tesco, które jest w centrum. Odkrył je chyba kiedyś Piotrek. Ja tam poszedłem dziś pierwszy raz. W sumie faktycznie mniejsze, ale i tak jest w nim wszystko co potrzeba. Dzisiaj byłem właściwie tylko po soki i ser, przy okazji spróbowałem jeszcze czekolady Tesco (50p/tabliczka) - całkiem niezła.
Po powrocie wzięliśmy się za trimowanie. Dzisiaj najgorsza chyba część, czyli zmuszenie Newtona, żeby zbiegał. No i po jakiś 2 godzinach debugowania doszliśmy do wniosku, że jest błąd (wow!). Ten błąd jest niemal na pewno na bardzo niskim poziomie. Z tego wszystkiego nie zauważyliśmy, że nie zjedliśmy obiadu.
PS. Przyszedł właśnie Karl i powiedział że jest impreza.

środa, lutego 15, 2006

Różne

Siadłszy właśnie do blogowania, i skonstatowawszy, iż mam do napisania dużo małych i niezależnych od siebie rzeczy, zaczął żem się zastanawiać, czy zrobić z nich jeden duży post, czy może raczej dużo małych postów. Doszedłem do wniosku, iż tym razem dam jeden duży (bo zazwcyzaj starałem się pisać w jednym poście na jeden temat).
Albo wiem, zrobię jeden post z podpościkami:

"Usterka", part II: Nagle przypomnieli sobie o moim oknie. Wczoraj słyszę pukanie do drzwi, myślę sobie: kolejny spam roznoszą, a tu widzę pana z maintenance, ale innego, niż poprzednio. Mówi, że przyszedł dalej okno naprawiać. Myślę sobie, "o nie, tylko nie to...". Na szczęście udało mi się wymigać. Wyjaśniłem panu, że mam drugie okno i ono naprawdę, NAPRAWDĘ mi wystarczy. Pan z maintenance w końcu zrezygnował i sobie poszedł. Mam nadzieję, że nie wróci z posiłkami.

Kuchenne Obyczaje, part II: Postanowiłem dostosować się do tutejszych obyczajów, i po obiedzie zostawiłem brudne naczynia w zlewie. Zostałem niezwykle mile zaskoczony, gdy następnego dnia zastałem je umyte! Może jeszcze będą ludzie z tych moich współlokatorów :D
PS. Dziś na lodówce pojawiła się kartka, że uprzejmie proszą, aby nie kraść cudzych rzeczy.

Finances got me...: No i nadejszła wreszcie ta chwila, kiedy poszedłem do miłej pani i skłamałem, że chcę zapłacić za accomodation. Skłamałem, bo nie chciałem wcale, tylko musiałem.

Człowiek-wiewiór: Pan, z którym mam dzisiaj wykład, pomijając fakt, że chowa dolną wargę za górnymi zębami, jest pierwszym tu wykładowcą (i chyba ostatnim niestety), o którym można powiedzieć, że mówi ciekawie. Raz, że przedmiot jest bodaj najfajniejszy ze wszystkich (Semantic Web, czyli coś, czego nie ma, i nie wiadomo, czy kiedyś będzie, ale zawsze warto sobie poteoretyzować), to w dodatku człowiek-wiewiór mówi tak ładnym językiem, z takim ślicznym akcentem, że naprawdę warto go posłuchać. Zwłaszcza fantastycznie wymawia nazwę mojej uczelni:)

Dzień wczorajszy: Wczoraj dokonałem absurdalnego czynu i poszedłem spać około godziny 21. Po prostu byłem na maskie zmęczony i niewyspany, a dziś były zajęcia na rano. Prawdopodobnie zmęczony byłem wysyłaniem flot w x-wars, ale już nigdy więcej. Uwolniłem się od nałogu, co zresztą w porównaniu z Ogame, było niczym.

poniedziałek, lutego 13, 2006

Truskawki

Aha, zapomniałbym o jeszcze jednym! Ostro zaszalałem i kupiłem sobie dzisiaj truskawki! Ćwierćkilowa paczuszka kosztowała jedynie funta, i tylko dlatego, że była przeceniona 50%, bo termin ważności był do jutra. Uważam zakup za udany, bo tylko jedną truskawkę musiałem wyrzucić, a poza tym to niebo w gębie:D

"Finances will get you"

Ostatnia wiadomość z dzisiejszego dnia:
Znalazłem pod swoimi drzwiami list z pogróżkami. Nadawcą jest Finances Office. Mam zapłacić do 17 lutego. No cóż, miło było tu waletować, ale najwyższy czas odchudzić portfel o 320 funtów.
Co ciekawe, od Łukasza chcą więcej kasy, chociaż on mieszka w klitce na poddaszu, a ja w apartamencie :D

Ptasia grypa

Ci, którzy czytają blogi innych wiedzą pewnie już, iż Stefan nam niedomaga. Był dziś u lekarza i dowiedział się, iż ma "chicken pox". Szkoda chłopaka, tak się na wakacjach rozłożyć. Parę dni życia z głowy.
Byliśmy w aptece, kupić mu lekarstwa. Pan aptekarz jak zobaczył receptę, to się za głowę złapał i powiedział, że nigdzie tego nie dostaniemy. Dał coś innego. Zobaczymy, co Stefan na to powie.
Ja się od Stefana trzymam z daleka, bo ospy wietrznej jeszcze nie przechodziłem. Chociaż prawdę mówiąc uważam, że gdybym miał się zarazić, to już bym się zaraził (podobnie jak połowa Morrell Hall). Tzn albo za parę dni będę umierał, albo nic mi nie będzie.
Ładnie będzie, jak tu przez nas epidemia wybuchnie i zamkną nam akademik w kwarantannie.

Trzymaj się tam Stefan, i do zdrowia jak najszybciej wracaj!

Człowiek typu kupa

Dzisiaj mieliśmy trzecie zajęcia z przedmiotu o kryptonimie "Advances in User Interface Design". To ten przedmiot, na którym robimy łódeczkę. Ponieważ jest już trzeci wykład, najwyższy czas był na powtórzenie tego, co było na dwóch poprzednich. To przecie nie do pomyślenia, żeby trzy tygodnie z rzędu był nowy materiał na wykładzie, przecież studenci by nie dali rady...
Dostaliśmy dzisiaj również temat projektu z tego przedmiotu. Otóż musimy zrobić interaktywną mapę Wheatley Campus, czyli tam, gdzie mamy zajęcia. Mamy narysować wszystkie domki, ulice, parking, zrobić animowane samochody, autobusy oraz... narysować WSZYSTKIE sale, w których mamy zajęcia. Do tego jak najeżdżam myszką na budynek, to się ma wyświetlić co to jest, ma być jakieś wyszukiwanie sal i inne bajery w JavaScripcie. Natomiast 95% pracy nad tym projektem będzie trzeba poświęcić na beznadziejną nudną żmudną robotę, polegającą na wzięciu mapy kampusu, wyliczenia i żmudnego wstukania położenia wszystkich budynków! No po prostu to jest jakaś tragedia, takie coś można zlecić dzieciom na Zielonej, a nie studentom IV roku infy... Ręce opadają...
Zajęcia prowadzi pan, którego od dzisiaj nazywam człowiekiem typu kupa, a Łukasz twierdzi, że to człowiek porażka. Faktycznie wygląda on jakby byl jakimś ostatnim popychłem tutaj, ponadto nie umie nawet tego co wykłada: wyświetla jakiś slajd, po czym zaczyna się zastanawiać, co na nim jest i co by tu o tym pościemniać. Podczas laborek nigdy nie umie odpowiedzieć, czemu coś nie działa. Praca którą zadał jest po prostu żałosna. Aha, muszę dodać, że mamy na to jeszcze 9 tygodni roboczych (plus święta, czyli w sumie jakieś 2 i pół miesiąca). Gdyby nie to że muszę zrobić trimowanie, to wklepałbym te budynki dziś albo jutro i człowiek typu kupa dałby mi spokój.
Zapytaliśmy, czy możemy oddać projekt przed świętami (bo termin jest poniedziałek zaraz po świętach, a niewykluczone, że przyjedziemy dopiero we wtorek). Na co człowiek typu kupa odpowiedział z przerażeniem w oczach: "Ale będziecie mieli 3 tygodnie mniej!". Ciekawe co powie, jak mu to przyniosę za tydzień (no może za dwa, ale tylko dlatego, że muszę trimować).
Tak więc dalej podkreślając poziom nauczania tutaj: na Polibudzie projekt tygodniowy robi się średnio 2 tygodnie. W Oxfordzie projekt semestralny robi się pół tygodnia.

niedziela, lutego 12, 2006

Kuchenne obyczaje

Kurde!
Już mnie wkurza zachowanie moich współlokatorów w kuchni. Otóż bynajmniej nie ma tu obyczaju aby zjadłszy po sobie pozmywać. Po prostu po zjedzeniu posiłku należy wrzucić brudne naczynia do zlewu (nawet ich nie zalać wodą, po co). Pozmywa ktoś inny, jak będzie chciał zjeść i nie będzie już w czystych talerzy. A po drugie, jeśli uda się zjeść nie brudząc swojego talerza, tylko na cudzym, to jeszcze lepiej.
Gdy parę razy po poszukiwaniach swojego talerza i sztućców, znalazłem je zasyfione w zlewie, zacząłem je chować po szafkach.
Dzisiaj zaś już przeszli samych siebie. Polazłem na obiad i zastałem swoją patelnię z przypalonym czymś-trudnym-do-określenia, stojącą na kuchence.
Nawet nie chodzi o to, że robią se żarcie na cudzych rzeczach, jakoś byłbym to w stanie przeboleć, ale kurde wziąć czyjąś patelnię, przypalić coś na niej, i zostawić na kuchence, nawet nie zalać wodą, no chyba to przegięcie jest z deczka. Normalnie gdybym zastał kogoś na gorącym uczynku, to bym się go spytał, czy nie zasadził mu ktoś kiedyś kopa w dupę.
A może ja dziwny jakiś jestem?

"Ultimate bio weapon"

Zaposzedłem do kuchni w celu zjedzenia śniadania (w końcu już po wpół do drugiej, czas coś zjeść), otworzyłem szafkę z naszym żarciem i dostałem heavy poison damage. Prawdopodobnie miało to jakiś związek z faktem, że Łukasz nie schował zakupionego w piątek brokuła do lodówki, niewątpliwie powołując tym sposobem do życia wiele niezbadanych gatunków (które może lepiej niech pozostaną niezbadane, gdyż mogą stanowić podstawę do stworzenia zupełnie nowego rodzaju biologicznej broni masowego rażenia). Szkoda tylko, że działo się to w szafce na jedzenie, która jeszcze do końca nie wywietrzała po niedyspozycji bananów jakiś tydzień temu...

Hmm, jakoś tak mi się skojarzyło, że powinienem zrobić pranie.

Posprzątałem!

Uznałem, że wydarzenie to warte jest osobnego wpisu. Po dwóch tygodniach pobytu doszedłem do wniosku, iż burdel w moim pokoju zaczyna mi na tyle wadzić, że najwyższy czas zrobić z nim porządek. Chwila ciężkiej roboty (trimowanie przy tym to pikuś) - i samemu trudno mi uwierzyć, że to ten sam pokój, co jeszcze godzinę temu. It's that kind of magic