Wczoraj
Dzień wczorajszy był dość absurdalny, jako że rzec można, iż wyszedłem z domu około godziny 11 (rano), wróciłem zaś koło 4 (także rano). Po kolei zatem:
Obudziłem się około godziny 10.30, akurat tyle żeby zjeść i w miarę zdążyć na wspólne zwiedzanie Oxfordu. Byliśmy ja, Łukasz, Piotrek oraz jego ojciec, dr Lucjan S., który przyjechał tu z wizytacją. Stefan, wyczerpany XSLT i CLIPSem, spał. Jak już wspominałem, miasteczko to jest niezwykle piękne, przy czym jak dotąd zwiedzaliśmy je z zewnątrz, wczoraj zaś weszliśmy do koledżu Christ Church, jednego z najstarszych i najbardziej okazałych oddziałów Oxford University. Obejrzałem tam całkiem sporą katedrę oraz robiącą duże wrażenie Great Hall, czyli jadalnię. Mógłbym zapodać tu jej zdjęcie, ale zamiast tego odsyłam do filmów o Harrym Potterze, bo tam Wielka Hala w Hogwarcie to właśnie Great Hall w Christ Church Oxford University. Właściwie jest to niemal zwykła jadalnia, tyle że wolę nie wiedzieć, ile kosztują tam posiłki. Jadłospis niestety nieco kuleje, no ale to już ogólna wada Anglii. Na ścianach wiszą portrety rozmaitych zasłużonych ludzików, tak lub inaczej związanych z tymże koledżem. Jednym z nich jest pan o wdzięcznym nazwisku Brian Duppa.
Z ciekawszych miejsc zwiedziłem jeszcze księgarnię. Trudno mi było stamtąd wyjść, tyle mieli książek, które chciałbym mieć.
Wracając ze spaceru po Oksfordzie, zaszedłem jeszcze do Tesco, dokonać zakupu wszelakich artykułów pierwszej potrzeby (soki, chleb, masło). Aha, weszliśmy jeszcze do sklepu z towarami z Europy Wschodniej (w tym z Polski...). Łukasz zakupił dwa Żywce, bodajże po 2 funty, ja ograniczyłem się do Pawełka za 50p, czyli jedyne 3 złote.
Gdy wpadłem na chwilę do domu, było po piątej. Nieduża ilość czasu nie pozwoliła na spreparowanie niczego bardziej wykwintnego, niż odgrzewana pizza Tesco, gdyż na 18 byliśmy zaproszeni na piwo (na koszt PW, no przecież nie można było odmówić). Wypiłem tam ciemne ale, nie zapamiętałem jego nazwy, i dobrze, bo więcej go nie kupię. Porozmawialiśmy z drem Lucjanem S. o różnych ciekawych rzeczach, rozmowa dużo kręciła się wokół Naszej Kochanej Uczelni i Naszego Jeszcze Bardziej Kochanego Wydziału. Niestety około godziny 20 ja i Łukasz musieliśmy się zmywać na urodziny Manu (no nie miał ich kiedy mieć, tylko akurat wczoraj:). Niewątpliwie pisałem już o Manu (pełne imię: Emanuel), zdecydowanie najsympatyczniejszy człowiek, którego tu poznałem. Nie mogę powiedzieć, abym na imprezie poznał zbyt wiele nowych ludzi, bo większość z tamtego towarzystwa znam już. Aha, poznałem Szweda o niezwykle ciekawym imieniu.
- My name is Ju-Łan.
- Ju-Łan?
- Yes, Ju-Łan.
- Like the bus???
- ...
Mniej rogarniętym Czytelnikom przypominam, że codziennie (tzn. codziennie w dni robocze), jeżdżę do kampusu autobusem U1. Wszelako jednak nie dało się tego Szweda polubić.
Z urodzin Manu dotarłem do domu około godziny 4 rano. Taki oto był mój wczorajszy dzień.
Obudziłem się około godziny 10.30, akurat tyle żeby zjeść i w miarę zdążyć na wspólne zwiedzanie Oxfordu. Byliśmy ja, Łukasz, Piotrek oraz jego ojciec, dr Lucjan S., który przyjechał tu z wizytacją. Stefan, wyczerpany XSLT i CLIPSem, spał. Jak już wspominałem, miasteczko to jest niezwykle piękne, przy czym jak dotąd zwiedzaliśmy je z zewnątrz, wczoraj zaś weszliśmy do koledżu Christ Church, jednego z najstarszych i najbardziej okazałych oddziałów Oxford University. Obejrzałem tam całkiem sporą katedrę oraz robiącą duże wrażenie Great Hall, czyli jadalnię. Mógłbym zapodać tu jej zdjęcie, ale zamiast tego odsyłam do filmów o Harrym Potterze, bo tam Wielka Hala w Hogwarcie to właśnie Great Hall w Christ Church Oxford University. Właściwie jest to niemal zwykła jadalnia, tyle że wolę nie wiedzieć, ile kosztują tam posiłki. Jadłospis niestety nieco kuleje, no ale to już ogólna wada Anglii. Na ścianach wiszą portrety rozmaitych zasłużonych ludzików, tak lub inaczej związanych z tymże koledżem. Jednym z nich jest pan o wdzięcznym nazwisku Brian Duppa.
Z ciekawszych miejsc zwiedziłem jeszcze księgarnię. Trudno mi było stamtąd wyjść, tyle mieli książek, które chciałbym mieć.
Wracając ze spaceru po Oksfordzie, zaszedłem jeszcze do Tesco, dokonać zakupu wszelakich artykułów pierwszej potrzeby (soki, chleb, masło). Aha, weszliśmy jeszcze do sklepu z towarami z Europy Wschodniej (w tym z Polski...). Łukasz zakupił dwa Żywce, bodajże po 2 funty, ja ograniczyłem się do Pawełka za 50p, czyli jedyne 3 złote.
Gdy wpadłem na chwilę do domu, było po piątej. Nieduża ilość czasu nie pozwoliła na spreparowanie niczego bardziej wykwintnego, niż odgrzewana pizza Tesco, gdyż na 18 byliśmy zaproszeni na piwo (na koszt PW, no przecież nie można było odmówić). Wypiłem tam ciemne ale, nie zapamiętałem jego nazwy, i dobrze, bo więcej go nie kupię. Porozmawialiśmy z drem Lucjanem S. o różnych ciekawych rzeczach, rozmowa dużo kręciła się wokół Naszej Kochanej Uczelni i Naszego Jeszcze Bardziej Kochanego Wydziału. Niestety około godziny 20 ja i Łukasz musieliśmy się zmywać na urodziny Manu (no nie miał ich kiedy mieć, tylko akurat wczoraj:). Niewątpliwie pisałem już o Manu (pełne imię: Emanuel), zdecydowanie najsympatyczniejszy człowiek, którego tu poznałem. Nie mogę powiedzieć, abym na imprezie poznał zbyt wiele nowych ludzi, bo większość z tamtego towarzystwa znam już. Aha, poznałem Szweda o niezwykle ciekawym imieniu.
- My name is Ju-Łan.
- Ju-Łan?
- Yes, Ju-Łan.
- Like the bus???
- ...
Mniej rogarniętym Czytelnikom przypominam, że codziennie (tzn. codziennie w dni robocze), jeżdżę do kampusu autobusem U1. Wszelako jednak nie dało się tego Szweda polubić.
Z urodzin Manu dotarłem do domu około godziny 4 rano. Taki oto był mój wczorajszy dzień.