sobota, marca 04, 2006

Wczoraj

Dzień wczorajszy był dość absurdalny, jako że rzec można, iż wyszedłem z domu około godziny 11 (rano), wróciłem zaś koło 4 (także rano). Po kolei zatem:

Obudziłem się około godziny 10.30, akurat tyle żeby zjeść i w miarę zdążyć na wspólne zwiedzanie Oxfordu. Byliśmy ja, Łukasz, Piotrek oraz jego ojciec, dr Lucjan S., który przyjechał tu z wizytacją. Stefan, wyczerpany XSLT i CLIPSem, spał. Jak już wspominałem, miasteczko to jest niezwykle piękne, przy czym jak dotąd zwiedzaliśmy je z zewnątrz, wczoraj zaś weszliśmy do koledżu Christ Church, jednego z najstarszych i najbardziej okazałych oddziałów Oxford University. Obejrzałem tam całkiem sporą katedrę oraz robiącą duże wrażenie Great Hall, czyli jadalnię. Mógłbym zapodać tu jej zdjęcie, ale zamiast tego odsyłam do filmów o Harrym Potterze, bo tam Wielka Hala w Hogwarcie to właśnie Great Hall w Christ Church Oxford University. Właściwie jest to niemal zwykła jadalnia, tyle że wolę nie wiedzieć, ile kosztują tam posiłki. Jadłospis niestety nieco kuleje, no ale to już ogólna wada Anglii. Na ścianach wiszą portrety rozmaitych zasłużonych ludzików, tak lub inaczej związanych z tymże koledżem. Jednym z nich jest pan o wdzięcznym nazwisku Brian Duppa.

Z ciekawszych miejsc zwiedziłem jeszcze księgarnię. Trudno mi było stamtąd wyjść, tyle mieli książek, które chciałbym mieć.

Wracając ze spaceru po Oksfordzie, zaszedłem jeszcze do Tesco, dokonać zakupu wszelakich artykułów pierwszej potrzeby (soki, chleb, masło). Aha, weszliśmy jeszcze do sklepu z towarami z Europy Wschodniej (w tym z Polski...). Łukasz zakupił dwa Żywce, bodajże po 2 funty, ja ograniczyłem się do Pawełka za 50p, czyli jedyne 3 złote.

Gdy wpadłem na chwilę do domu, było po piątej. Nieduża ilość czasu nie pozwoliła na spreparowanie niczego bardziej wykwintnego, niż odgrzewana pizza Tesco, gdyż na 18 byliśmy zaproszeni na piwo (na koszt PW, no przecież nie można było odmówić). Wypiłem tam ciemne ale, nie zapamiętałem jego nazwy, i dobrze, bo więcej go nie kupię. Porozmawialiśmy z drem Lucjanem S. o różnych ciekawych rzeczach, rozmowa dużo kręciła się wokół Naszej Kochanej Uczelni i Naszego Jeszcze Bardziej Kochanego Wydziału. Niestety około godziny 20 ja i Łukasz musieliśmy się zmywać na urodziny Manu (no nie miał ich kiedy mieć, tylko akurat wczoraj:). Niewątpliwie pisałem już o Manu (pełne imię: Emanuel), zdecydowanie najsympatyczniejszy człowiek, którego tu poznałem. Nie mogę powiedzieć, abym na imprezie poznał zbyt wiele nowych ludzi, bo większość z tamtego towarzystwa znam już. Aha, poznałem Szweda o niezwykle ciekawym imieniu.
- My name is Ju-Łan.
- Ju-Łan?
- Yes, Ju-Łan.
- Like the bus???
- ...
Mniej rogarniętym Czytelnikom przypominam, że codziennie (tzn. codziennie w dni robocze), jeżdżę do kampusu autobusem U1. Wszelako jednak nie dało się tego Szweda polubić.

Z urodzin Manu dotarłem do domu około godziny 4 rano. Taki oto był mój wczorajszy dzień.

czwartek, marca 02, 2006

Śnieg

Zacznę od dość niezwykłego zdarzenia, które choć dla Ciebie, drogi Czytelniku, może nie wydać się zbyt pasjonujące, to jednak umieszczę je tutaj, bo ja nie uważam go za coś zwyczajnego. Otóż: obudziłem się dzisiaj, poleżałem chwilę w wyrku, myśląc "no tak, pewnie znowu jest 13.24" (a bo wczoraj wstałem o 13.24), lecz gdy wstałem i spojrzałem na zegarek, była 9.36. Naprawdę nie jest to dla mnie normalna pora na obudzenie się w wakacyjny weekend. Jak tak dalej pójdzie, to obudzę się o 8.30, jak Carl dwa dni temu. Gdy o tym usłyszałem, to zacząłem obawiać się o jego zdrowie.
BTW chyba nie wspominałem o tym, że Carl razu pewnego zakupił sobie Original Swedish Meatballs, zrobił obiad, i nim odłożył resztę do lodówki, uprzednio skrupulatnie policzył, ile mu zostało, żeby ktoś przypadkiem go nie objadał.
Poza tym zauważyłem, że mamy już marzec, w związku z czym najwyższy czas spełnić postanowienia noworoczne, i wziąć się za Marciniaka. (Dla niewtajemniczonych: Szefa Wszystkich Szefów, który poczęstował nas absurdalnie niewyobrażalną ilością wykładów do nauczenia się, z fantastycznego wprost przedmiotu o kryptonimie Modelowanie Geometryczne, który jest najniższą cegiełką w piramidzie CAD/CAMu, czyli mojej wspaniałej specjalizacji.) Ptaszki ćwierkają, że w kwietniu ma być jakiś spęd na pierwszy termin egzaminu. Tak tak, to nie ja jestem słaby, do tego egzaminu nikt jeszcze nie odważył się podejść...
Właściwie miałem już kończyć, ale spojrzałem na temat posta i przypomniałem sobie, o czym właściwie miałem napisać:)
Już myślałem że pogoda tu będzie zawsze i nieodmiennie taka sama, a tu niespodzianka: spadł śnieg, i na dworze zrobiło się biało. Tylko że ten angolski śnieg jakiś taki... słaby jest.
Stefan: Ulepimy bałwana?
Lechu: Stefan, ty się lepiej prześpij...
Stefan: Nie mogę, robię XSLT.

wtorek, lutego 28, 2006

Dzień dobry. Jedziemy.

Dzisiaj na treningu taekwon-do uczyliśmy się pierwszego patternu. To jest coś takiego, co się czasem widuje w parku: stoi paru gości i wykonuje dziwne ruchy, które dla niewtajemniczonych wyglądają w najlepszym wypadku śmiesznie, a dla wtajemniczonych są to odpowiednie sekwencje różnych podstawowych układów sztuki walki.
W pierwszym patternie, którego się uczyliśmy, było tylko 16 ruchów, więc był dość prosty. Patternów takich jest 10 albo 40, tutaj ludzie, których pytałem, nieco mylili się w zeznaniach. W każdym razie, pattern należy rozpocząć odpowiednimi słowami po koreańsku, których niestety nie jestem w stanie powtórzyć, więc w zastępstwie z Łukaszem mówiliśmy najpierw na przygotowanie "Dzień dobry", później na rozpoczęcie "Jedziemy" (to brzmiało bardzo podobnie do tego, co mówił trener), układ kończyliśmy zaś tradycyjnym staropolskim pozdrowieniem:)
Ponadto były dzisiaj zajęcia, najpierw 2 i pół godziny wykładu z człowiekiem-kaczorem, w sali, w której z braku tlenu mózg automatycznie przechodzi w stan hibernacji. Człowiek-kaczor, tak zupełnie dla odmiany, opowiadał o kolejnym standardzie W3C, którego nikt nie używa, czyli o SMILu. Potem był wykład o bezpieczeństwie w sieci. Dowiedzieliśmy się o RSA, MD5, SHA, SSL, Kerberosie etc. Proszę jednak nie myśleć, że wiemy co to jest, o nie, to byłoby zbyt zaawansowane. Po prostu wiemy, że coś takiego jest, i po co. Na egzaminie będą pytania-bajki w stylu "po co security?". Potem były jeszcze laboratoria z człowiekiem-kupą, na których co ciekawe byliśmy tylko my, człowiek-lizus, oraz człowiek-brodacz (ci dwaj ostatni to nasi koledzy studenci, każdy z nich ze dwa razy starszy od nas). Pozostali zorientowali się, że laboratoria te są laboratoriami tego samego typu co ich prowadzący. Tylko my, zindoktrynowani przez PW, chodzimy jeszcze na wszystko. Jeszcze.

niedziela, lutego 26, 2006

Ach ta relatywistyka

Wróciłem właśnie od Stefana, gdzie (jak codziennie od dłuższego czasu) robiliśmy projekt z XSLT. Wydawało nam się, iż idzie nam bardzo dobrze, i że najgorsze już za nami, i że zostały już tylko same proste rzeczy. Niestety w pewnym momencie coś nam się nie bardzo zgadzało, zaczęliśmy szukać jakiegoś głupiego szczegółu, no i tak w końcu doszliśmy, co jest nie tak... Otóż nie wdając się w szczegóły, pewien parametr może oznaczać względne współrzędne. No i tu jest haczyk - bo względne do czego? Niestety każdy z nas był przekonany, że wie, do czego względne. Każdy z nas miał taki sam pogląd na tę sprawę (muszę przyznać, że dość intuicyjny) - i przez to nie przyszło nam do głowy, że każdy z nas może się mylić. Tak, okazało się bowiem, że ten parametr wcale nie działa tak, jak sądziliśmy. Prawda jest taka, że nie wiemy w tej chwili, jak to działa, ale niezależnie od tego, jak działa, to co pisaliśmy przez ostatnie dwa dni, działa źle.
Niesamowicie uradowani tym faktem, zakończyliśmy współpracę na dzień dzisiejszy z postanowieniem, że gdy następnym razem spotkamy człowieka-kaczora (który nam zadał tę pracę), zadamy mu kilka kluczowych pytań, wśród których niewykluczone, że znajdzie się, czy nie zasadził mu ktoś kiedyś kopa w dupę.
Właśnie! Niejako przy okazji: zastanawiałem się od dłuższego czasu, jak to piękne pytanie przełożyć na tutejszy dialekt, i w końcu z Piotrkiem wymyśliliśmy:
"Has anyone ever planted a kick into your ass?"

Na koniec znów pozytywny akcent: zapoznałem się dziś bliżej z Sebastianem (współlokatorem Piotrka, Niemcem z Honkongu, albo Hongkongczykiem z Niemiec... whatever) - niezwykle sympatyczny człowiek, naprawdę można z nim pogadać. Warto będzie kontynuować tę znajomość. A czemu się zapoznałem z nim bliżej? Po poszedłem sobie przegrać od niego drugi sezon Losta (a właściwie pierwsze 14 odcinków, które na razie wyszło). Przede mną teraz ciężkie zadanie treningu silnej woli, aby nie zacząć oglądać, zanim nie będę miał wszystkich odcinków, co przy aktualnym tempie emisji zajmie jeszcze pewnie 3-4 miesiące.


>: 4 8 15 16 23 42|

"King of Beers", part II

Ta gra wcale nie jest taka fajna, jak mi się kiedyś wydawało, że będzie. Rzekłbym raczej, że jest nudna. Wczoraj bowiem pierwszy raz zdarzyło mi się w nią zagrać. Ot, siedzą ludzie, każdy ciągnie kartę i ma coś zrobić - ani to śmieszne, ani ciekawe. Poza tym chory trochę jestem, to za bardzo pić nie mogłem. Zapalenie gardła aktualnie mam, z początku się obawiałem, czy to Stefan mnie chicken poxem nie zaraził, ale wygląda jednak, że nie.
Wczoraj była jeszcze impreza w jednym z sąsiednich bloków. Impreza odbyła się chyba w celu pobicia rekordu ilości osób na metr kwadratowy, i za długo tam nie wytrzymałem. Łukasz został dłużej. Jedyną zaletą tej imprezy był fakt, że była za darmo.
Osttanio nie mam jakoś weny do pisania, czego wynikiem są posty takie nijakie. Dokonałem skomplikowanej analizy, i doszedłem do wniosku, że coraz mniej dzieje się rzeczy, o których warto pisać, a ponadto chory jestem, co też nie wpływa pozytywnie na twórczość. Hmm, czy ja czegoś w tym stylu nie pisałem już wcześniej?
Dobra, kończę, bo odstraszam właśnie kolejnych czytalników, gdy czytają kolejny post typu kupa.

Na koniec jedno jeszcze powiem, co mi niezmiernie poprawiło humor:
Udało mi się zdobyć wszystkie komiksy o Asteriksie:D
Się zaczytuję więc:)