I znów zbiorczy połst
I masz babo placek, znowu dwa dni nic nie pisałem, ale naprawdę się nie składało. Prawda niestety jest taka, iż teraz już zbyt wiele nowego się nie dzieje, a pisanie każdego dnia: wstałem, pojadłem, poszedłem na zajęcia, pojadłem, coś porobiłem, i poszedłem spać, jest mało ciekawe.
Do rzeczy: człowiek-kaczor obrzucił nas kolejnymi tonami slajdów o XCzymkolwiek. Laboratoria mieliśmy znienacka z człowiekiem-kupą. Były zupełnie jak laborki z MES-u: uruchom jakiś program, który coś robi, i spisz jego wynik na kartkę. Dobrze, że sprawozdania nie kazali napisać. Warto dodać, że komputery uruchamiały się tylko jakieś 20 minut. A w środę człowiek-wiewiór powiedział, że to już ostatni z nim wykład:( i myślę, że teraz będziemy mieli z człowiekiem-Kłopotkiem. Szkoda bardzo.
W środę również wyjątkowo nie poszedłem na taekwon-do, bo poszedłem na imprezę, która odbywa się zawsze w środę, a nazywa się FUBAR. Okazało się, iż była to impreza taka sama jak każda inna tutaj, czyli w klubie, w huku i tłumie osób. Nawet pogadać nie można. Poszliśmy tym razem również z Piotrkiem, wyglądało, że się dobrze bawił. Łukasz także lubi tego rodzaju imprezy, a ja szczerze mówiąc, coraz mniej. Stefan nie poszedł, bo wraca jeszcze do życia po chicken poxie, ale jest na dobrej drodze, bo już z domu wychodzi i nawet się ogolił. Skarżył się, że go wąsy drapią.
Wczoraj zaś wzięliśmy się poważnie za robotę. Na warsztat poszło chyba największe zadanie, które mamy tu wykonać, czyli biblioteka do operacji macierzowych napisana w... XSLT! Tak, w XSLT, a więc w czymś kompletnie do tego nieprzewidzianym. To nawet trudno nazwać językiem, nie ma tam nawet zmiennych. Jest to narzędzie służące do przekształcania dokumentów XML w format miły dla oka i pisanie w tym operacji macierzowych jest jakąś czysto akademicką mordęgą. Coś, co w języku programowania można napisać w minutę używając pętli i zmiennej pomocniczej, w XSLT pisaliśmy wczoraj CAŁY DZIEŃ, uzyskując ostatecznie coś rekurencyjnego ze złożonością O(n2). Właściwie to Stefan pisał cały dzień, ja, Łukasz i Piotrek wytrzymaliśmy tylko 5,5 godziny, po czym odpadły nam głowy. A Stefan twardo walczył jeszcze 3 godziny i dał radę! Chwała mu za to.
Podczas tej pracy, przy dyskusji nad kolejną nieudaną próbą rozwiązania problemu, Piotrek stwierdził: "ale to jest głupie...". Powiedział to takim tonem, że mój mózg nie wytrzymał i zacząłem umierać ze śmiechu, co wywołało reakcję łańcuchową, i zaczęliśmy się dosłownie ROTFL-ować, co z kolei spotkało się z uprzejmym zainteresowaniem ze strony sublokatorów Stefana, u którego pracowaliśmy. Coś podobnego zdarzyło się parę dni temu podczas trimowania. Czyszczenie mózgów i przywracanie ich do stanu normalnej funkcjonalności trwało kilka minut, po czym wróciliśmy do roboty.
Dzisiejszy dzień zaś upłynął pod znakiem kolejnej wyprawy do Tesco. Postanowiłem nieco poeksperymentować, i zakupiłem kilka prawdziwie markowych produktów Tesco (tych w białych opakowaniach) - na przykład dżem i krem czekoladowy za 30p.
Przede mną reszta dnia, za godzinkę wybywam na Taekwon-do, a potem zapewne weźmiemy się za jakąś robotę.
Do rzeczy: człowiek-kaczor obrzucił nas kolejnymi tonami slajdów o XCzymkolwiek. Laboratoria mieliśmy znienacka z człowiekiem-kupą. Były zupełnie jak laborki z MES-u: uruchom jakiś program, który coś robi, i spisz jego wynik na kartkę. Dobrze, że sprawozdania nie kazali napisać. Warto dodać, że komputery uruchamiały się tylko jakieś 20 minut. A w środę człowiek-wiewiór powiedział, że to już ostatni z nim wykład:( i myślę, że teraz będziemy mieli z człowiekiem-Kłopotkiem. Szkoda bardzo.
W środę również wyjątkowo nie poszedłem na taekwon-do, bo poszedłem na imprezę, która odbywa się zawsze w środę, a nazywa się FUBAR. Okazało się, iż była to impreza taka sama jak każda inna tutaj, czyli w klubie, w huku i tłumie osób. Nawet pogadać nie można. Poszliśmy tym razem również z Piotrkiem, wyglądało, że się dobrze bawił. Łukasz także lubi tego rodzaju imprezy, a ja szczerze mówiąc, coraz mniej. Stefan nie poszedł, bo wraca jeszcze do życia po chicken poxie, ale jest na dobrej drodze, bo już z domu wychodzi i nawet się ogolił. Skarżył się, że go wąsy drapią.
Wczoraj zaś wzięliśmy się poważnie za robotę. Na warsztat poszło chyba największe zadanie, które mamy tu wykonać, czyli biblioteka do operacji macierzowych napisana w... XSLT! Tak, w XSLT, a więc w czymś kompletnie do tego nieprzewidzianym. To nawet trudno nazwać językiem, nie ma tam nawet zmiennych. Jest to narzędzie służące do przekształcania dokumentów XML w format miły dla oka i pisanie w tym operacji macierzowych jest jakąś czysto akademicką mordęgą. Coś, co w języku programowania można napisać w minutę używając pętli i zmiennej pomocniczej, w XSLT pisaliśmy wczoraj CAŁY DZIEŃ, uzyskując ostatecznie coś rekurencyjnego ze złożonością O(n2). Właściwie to Stefan pisał cały dzień, ja, Łukasz i Piotrek wytrzymaliśmy tylko 5,5 godziny, po czym odpadły nam głowy. A Stefan twardo walczył jeszcze 3 godziny i dał radę! Chwała mu za to.
Podczas tej pracy, przy dyskusji nad kolejną nieudaną próbą rozwiązania problemu, Piotrek stwierdził: "ale to jest głupie...". Powiedział to takim tonem, że mój mózg nie wytrzymał i zacząłem umierać ze śmiechu, co wywołało reakcję łańcuchową, i zaczęliśmy się dosłownie ROTFL-ować, co z kolei spotkało się z uprzejmym zainteresowaniem ze strony sublokatorów Stefana, u którego pracowaliśmy. Coś podobnego zdarzyło się parę dni temu podczas trimowania. Czyszczenie mózgów i przywracanie ich do stanu normalnej funkcjonalności trwało kilka minut, po czym wróciliśmy do roboty.
Dzisiejszy dzień zaś upłynął pod znakiem kolejnej wyprawy do Tesco. Postanowiłem nieco poeksperymentować, i zakupiłem kilka prawdziwie markowych produktów Tesco (tych w białych opakowaniach) - na przykład dżem i krem czekoladowy za 30p.
Przede mną reszta dnia, za godzinkę wybywam na Taekwon-do, a potem zapewne weźmiemy się za jakąś robotę.