piątek, maja 12, 2006

Buraki

Każdy kto czyta blog Piotrka wie już, że dwaj najfajniejsi ludzie, jakich tu poznaliśmy, czyli mieszkający w jego bloku Sebastian i Jake, pojechali:( Buraki jedne. Wiem, że dla mnie nie jest to nawet w 1/10 tak przykre jak dla Piotrka, bo jednak ja z nimi nie mieszkałem, no ale dość często ostatnio w bloku Piotrka bywałem, coby właśnie z nimi pogadać. No a teraz w bloku Piotrka zrobiło się kompletnie pusto, nie ma z kim pogadać, zupełnie jak u nas. Ech...

Z innych ciekawostek: jestem w połowie sesji, a podczas egzaminów tu czuję się jakbym był w jakimś cyrku. Na egzaminie każdy ma wyznaczony stolik, na którym leży arkusz pytań, arkusz odpowiedzi, oraz instrukcja obsługi egzaminu. Arkusza pytań pod karą śmierci nie wolno otwierać, póki nie zostanie wydane zezwolenie. Legitymację studencką należy położyć w prawym górnym rogu stolika. Nie wolno mieć ze sobą żadnego jedzenia, zaś do picia tylko czystą wodę. O dziwo, długopis należy mieć swój. Nie wolno mieć chusteczek, ale można o nie poprosić człowieka-pilnowacza. Jeśli chce się wyjść do kibla, człowiek-pilnowacz musi najpierw wykonać telefon do kibla i ostrzec, że taki a taki delikwent do kibla wychodzi (to nie żart), oraz zaznacza w jego pracy, że w tym momencie wyszedł do kibla.

Pierwsze 15 minut egzaminu to czas na czytanie pytań. Jeżeli ktoś w tym czasie cokolwiek napisze, zabiorą mu kartkę i dadzą czystą (na wszelki wypadek lepiej nie dotykać w ogóle długopisu). W ciągu tych 15 minut jest też czas na zadawanie pytań wykładowcy. A bo właśnie człowiek-pilnowacz to nie ten kto prowadził wykłady, tylko ktoś kto nie zna studentów i nic nie wie z danej dziedziny, żeby przypadkiem nie podpowiadał lub nie pomagał. Dlatego obecność wykładowcy podczas egzaminu jest niedopuszczalna, chociaż w nagłych wypadkach jest on dostępny pod telefonem.

Przez pierwszą godzinę i 15 minut nie wolno wyjść z sali, również przez ostatnie 15 minut nie wolno sali opuścić. Gdy prace są zbierane, człowiek-pilnowacz osobiście musi je od każdego delikwenta zebrać. Podobnie, gdy ktoś chce chusteczkę/długopis/dodatkowe kartki, człowiek-pilnowacz musi je dać osobiście, nawet gdy leżą wolne na stoliku obok. A gdy ktoś się spóźni na egzamin, choćby sekundę, nie wolno mu już wejść.

Każdy egzamin rozpoczyna się procedurą, podczas której człowiek-pilnowacz przypomina, że nie wolno rozmawiać, pyta czy każdy widzi zegar (a zegar jest sterowany radiem!), kontroluje czy w butelkach jest na pewno czysta woda, prosi o oddanie wszystkich nielegalnych materiałów, opowiada jak należy postępować w razie pożaru, i przypomina zasady egzaminu.

Egzaminy będą sprawdzane pewnie przez ze trzy niezależne komisje, i dlatego zajmie to z miesiąc. Ale jak tak sobie pomyślę, co powiedziałby taki Angol, jakby zobaczył egzamin w Polsce. Wykładowca jest jednocześnie egzaminatorem! Daje plik kartek z zadaniami i mówi: rozdajcie sobie. Toż to skandal, przecież w ten sposób niektórzy dostają zadania nawet pół minuty przed innymi! Nie ma niezależnej komisji, która bada poprawność egzaminu! No i co najgorsze, nie ma zegara sterowanego radiem!

A na koniec, coś z zupełnie innej beczki. W jednym z pierwszych postów, pisałem o pewnej studentce, która pomogła nam trafić do akademika. Otóż, po jakimś czasie można było dojść do wniosku, że ona jest wszędzie, gdyż spotykaliśmy ją w najróżniejszych miejscach, i nie jest to tylko spowodowane jej widoczną z daleka czerwoną kurtką. Spotkaliśmy ją parę razy w kampusowym bufecie, w mieście, na spacerach po Oxfordzie. Tyle że nigdy nie było jakoś czasu pogadać, bo zawsze ktoś się gdzieś spieszył.

A w ostatnią środę, po egzaminie, była śliczna pogoda, więc wywaliliśmy się przed domek i wpieprzaliśmy lody, no i patrzymy a tu znowu nasza koleżanka idzie. No i zaczęliśmy gadać, i dzięki jej błyskotliwemu stwierdzeniu, że może pójdziemy na piwo, poszliśmy na piwo. Nazywa się Batina, czy jakoś tak, jest Niemką i zastanawia się jak wróci do domu bo ma 80 kilo bagażu. W sumie spoko dziewczyna. Pewnie się jeszcze kiedyś na nią napatoczymy.

poniedziałek, maja 08, 2006

Carlowe przygody

Siedzę sobie wczoraj wieczorem kurtulalnie w pokoju i chyba się nawet uczę, aż tu nagle ktoś zaczynam słyszeć głosy, i po chwili ktoś zaczyna z dużą intensywnością walić w moje okno. Pomyślałem sobie (jak się potem okazało, słusznie), że jacyś pijani idioci wracają z imprezy. Zignorowałem ich, wszelako nie na długo, gdyż po chwili ludzie ci dostali się do domu, i zaczęli dobijać się do moich drzwi. Pomyślałem, że skoro dali radę otworzyć drzwi wejściowe, to znaczy że swoi, więc się zwlokłem otworzyć drzwi, a za nimi dostrzegłem wyszczerzone twarze tutejszych ziomaków. Byli to Carl, Kris, Lauren i Bobby, którzy wrócili właśnie z imprezy w Londynie (ot, normalka;)

Powiem szczerze, iż Carla już pod różną postacią widywałem, ale tak jak narąbany był wczoraj, to jeszcze nigdy. Na drodze drzwi wejściowe - kuchnia odbijał się od ścian niczym piłka w pinballu. Próbował iść dalej, lecz niestety przeszkodziła mu stojąca na środku kuchni kanapa. Po chwili szamotaniny, ułożył się na niej wygodnie, przewieszony przez oparcie, z twarzą w okolicach podłogi, i nogami dyndającymi wysoko w powietrzu. Reszta towarzycha była raczej trzeźwa. Carl był bardzo wesoły i rozśpiewany, choć chyba nie wiedział co mówi. Niestety zabawa nie skończyła się dobrze, gdyż w pewnym momencie Carl pobiegł za Bobbym, lecz niestety potknął się o siebie w okolicach kaloryfera. Upadając zahaczył o gaśnicę. Gaśnica dała radę, ale ręka Carla już nie, ponieważ z gaśnicy sterczał kawałek żelastwa bardzo przypominający gwóźdź. Carl wyhamował jadąc twarzą po wykładzinie.

Badanie Carla wykazało rozcięcie na około 2/3 długości wewnętrznej części dłoni, oraz intensywne otarcie twarzy. Został odprowadzony do kuchni w celu opatrzenia. W pewnym momencie wpadł w berserk, zadając dużo obrażeń kuchennym meblom. Potem się uspokoił. Sztab lekarzy w postaci dwóch Anglików, Indonezyjczyka i Polaka stwierdził, że wizyta w szpitalu nie będzie konieczna, zaś reknostrukcja zdarzeń oraz analiza gaśnicy i gwoździopodobnego czegoś wykazały iż Carl i tak miał szczęście, bo naprawdę mógł sobie zrobić krzywdę.

Dzisiaj Carl żyje, i chyba nawet ma się dobrze. Egzaminy ma za dwa tygodnie dopiero, więc ręka będzie miała czas się podgoić.

A mi się dzisiaj tak nie chce uczyć, jak rzadko kiedy. Gram, oglądam Futuramę, piszę posta, spaceruję do kuchni, po prostu robię wszystko żeby się nie uczyć. Zaraz chyba wezmę się za Marciniakowanie bo już mi się kończą pomysły, co by tu porobić żeby nie uczyć się o kolenych standardach W3C, których nikt nie używa. Więc się poobijam jeszcze trochę i pójdę spać, bo jutro pobudka o 6.30.