sobota, lutego 11, 2006

Impreza

Yeah!
Special thanks are due to Katelle for wkręcenie nas wczoraj na imprezę. Rzec muszę, iż pierwszy raz chyba tutaj naprawdę dobrze się na imprezie bawiłem. Być może ma to jakiś związek z tym, że wreszice zużyłem wódkę, którą przywiozłem z Warszawy. A być może nie, bo ludzie, którzy tam byli okazali się naprawdę baardzo fajni.
Była to impreza w domu jakiejś koleżanki Katelle. Po powrocie z treningu ekspresowy prysznic i idziemy. Oczywiście autobus uciekł nam sprzed nosa, więc zdecydowaliśmy się iść piechotą. Bez kłopotów odnaleźliśmy miejsce imprezy, wchodzimy... i co słyszę? Polską muzykę. Stachursky'ego konkretnie. No słabo?
Było nie za dużo osób, akurat tyle, żebym był w stanie nie czuć się przytłoczony ich ilością. Prócz mnie i pana Dziekana bylo dwóch Hiszpanów: Santiago i Alberto, Murzyn Nana, trzy Francuzki (albo Hiszpanki), których imion mimo usilnych starań nie dałem rady zapamiętać, oraz Irena, Polka.
Najpierw posiedzieliśmy trochę w domu, pojedliśmy: ziemniaki z serem, sałatki, wędliny, kanapki, etc., podkreślam: ziemniaki, mmm pierwszy raz od wyjazdu z Polski zjadłem ziemniaka:D Z samego tego faktu wynika, że impreza musiała być dobra. Potem otworzyliśmy wódkę, niestety z nami dał radę pić tylko Santiago. Aha, jeden kieliszek wypił jeszcze Nana, ale chyba mu nie smakowało. Swoją drogą, tak sympatycznego, otwartego, dowcipnego i inteligentnego gościa jak on, to rzadko się spotyka. Dziewczyna z Polski też bardzo ciekawa postać: imała się w Polsce różnych studiów, ale w końcu zrezygnowała i stwierdziła, że nie ma dla niej miejsca w Polsce, pracuje teraz w Anglii, ale mówi, że ostatecznie osiedli się w Hiszpanii. Polskę odwiedza co parę miesięcy. A w ogóle ma 26 lat. Ja bym jej dał 20.Potem poszliśmy do klubu, który generalnie był na maskie z dupy, totalnie bez klimatu, i jeszcze 4 funty za wejście. No ale trudno, mimo to dobrze się bawiłem. Katelle tylko stała pod ścianą. Ona jest jakaś dziwna, ale whatever.
Zmyliśmy się koło drugiej, uzyskawszy uprzednio permanentne zaproszenie do domu poznanych właśnie nowych ziomaków. Nie wątpię, iż nie omieszkamy z niego skorzystać :P

PS na powyższym zdjęciu są 4 dziewczyny, wśród nich Katelle i Polka. Konkurs: która jest która? Nagroda? Może być autograf. Nie wiem tylko czyj.

piątek, lutego 10, 2006

Obiad

Znowu pochwalić pana Dziekana muszę za obiad, który przyrządził. Kotlety i omlet, wielka i smaczna wyżerka.

Najwyższy czas...

...żebym zapodał nowego posta. Tragicznie jestem zapóźniony, więc czem prędzej przystępuję do napisywania.
Z drugiej strony dzieje się coraz mniej ciekawych rzeczy, co zresztą jest zrozumiałe.
W skrócie więc, wziąłem się (wreszcie!) za cholerne trimowanie, i nawet udało się napisać poprawne znajdowanie punktu startowego do metody Newtona! Co prawda nie jestem pewien, czy poprawnie go lokalizuje w przestrzeni parametru, ale to już szczegół. Teraz najgorsze, czyli implementacja metody Newtona, która generalnie zbiega jak chce. To będzie ciężka robota, na pewno dziś tego nie zrobię... szczerze mówiąc to będzie dobrze, jak dziś to zacznę. Na koniec zostanie już tylko reparametryzacja w celu poprawnego wyświetlenia.
No ale nie o suszarce miałem pisać.
Przedwczoraj odbyłem ciekawą rozmowę na gadu. Zaatakował mnie nieznajomy numer, no to zacząłem gadać, bo myślałem, że to bot. Zawsze lubię z botami gadać, bo się nieźle zbijać można. A tu niespodzianka, bo nie był to bot. Obśmiałem się nieźle z tej rozmowy.
Ostatnią ciekawą rzeczą jest to, iż wczoraj był chyba Narodowy Dzień Ogrzewania. Ku mojej niezwykłej radości, pierwszy raz od tygodnia udało mi się wziąć CIEPŁY prysznic, a kaloryfery GRZAŁY CAŁĄ NOC i wreszice NIE ZMARZŁEM!!!
Oczywiście radość była tymczasowa, bo jest znowu zimno.

wtorek, lutego 07, 2006

Special thanks are due to budziki

Dzisiaj sobie śpię, i śpię, i dobrze mi się śpi, no ale w końcu przychodzi taki czas, że się budzę. Budzę się, spoglądam na zegarek, i widzę godzinę 10.30. Chociaż z myśleniem moment po przebudzeniu nie jest najlepiej, zdołałem jednak skonstatować, iż zajęcia zaczynają mi się o godzinie 9, bynajmniej nie pm. Pomyślałem wówczas: "kur*&%!@$@%!&!! no to ładnie".
A potem pomyślałem: "Czemu nikt mnie nie obudził?! Umówiliśmy się wszyscy o 8.15 na autobus, chyba widzieli że mnie nie ma. Piotrki ewentualnie mogli pójść, no powiedzmy, że mógłbym to zrozumieć, bo się z Łukaszem często spóźniamy. Ale żeby Łukasz okazał się takim !@&*#@!#@, że mnie nie obudził..."
Normalnie tak żem pomyślał, no bo co w końcu, kurczę blade, tak się nie robi.
Zeżarłem żarło, zaautobusowałem się (czekając na przystanku jedyne pół godziny) i pojechałem na uczelnię, z solidnym zamiarem zapytania moich drogich kolegów, czy zasadził im ktoś kiedyś kopa w dupę, oraz, w wypadku odpowiedzi przeczącej, dokonania takich czynów, aby, gdy następnym razem ktoś zada im takie pytanie, mogli szczerze odpowiedzieć twierdząco.
Dojechałem na uczelnię i zastałem trzech moich drogich kolegów siedzących radośnie w bufecie, bo akurat była przerwa.
No i nastąpiła konfrontacja... Wziąłem swojego plana i zacząłem go realizować.
Prawdopodobnie teraz nadszedł czas, Drogi Czytelniku, abyś przeczytał post z dzisiejszego dnia na blogu Łukasza.

poniedziałek, lutego 06, 2006

Biurokracji ciąg dalszy

Dziś wielka rzecz się wydarzyła, ponieważ wreszcie jestem tu oficjalnie studentem:) Po kolejnej wizycie w Admin Office dostałem nową kartę studencką, nowe student ID, w ogóle nową tożsamość. Od dziś oficjalnie jestem na studiach magisterskich w Oxfordzie. I dzięki temu zapisałem się wreszcie na przedmioty. Przyjemność ta kosztowała mnie 3.5 funta, gdyż musiałem iść do automatu płodzącego foty i sobie fotę strzelić, bo 4 foty, które wziąłem z domu już się skończyły.
Nadmienić mogę, iż mając nową tożsamość mogę zrobić drugi bilet roczny na autobus (Bus Pass), a mój stary jest nadal ważny:) Bilet taki normalnie kosztuje 170 funtów. Pozwala jeździć po całym Oxfordzie! Niezwykła okazja!!! Ten bilet już wkrótce może być Twój!!!

Cena wywoławcza 100 funtów. Kto da więcej?

niedziela, lutego 05, 2006

Laundry Service

Po raz pierwszy skorzystałem dziś z pralni. Pralki są automatyczne, aby zadziałały należy wrzucić do nich moniaki. Za przyjemność uprania rzeczy płaci się półtora funta, plus 20 pensów za rarytas zablokowania drzwiczek pralki... wiem, brzmi to dziwnie, ale wygląda, że tak się sprawy mają. Ale samo pranie to jeszcze nic, potem przychodzi czas na wysuszenie. 15 minut suszenia to koszt (prawdopodobnie) 20 pensów. Piotrek pierwszy raz wrzucił całego funciaka, niestety machiny te nie mają w zwyczaju wydawać reszty.
Za 40p ubrania są wilgotnościowo w stanie akceptowalnym, można je dosuszać na oknie, co przedstawiam na poniższym, wielce artystycznym, zdjęciu:Po dodatkowych 20p są już niemal suche.
Niestety nie da się wrzucić od razu odpowiedniej kwoty i zażądać dłuższego czasu suszenia. Trzeba co 15 minut przychodzić, dorzucać kasę i włączać dalej suszenie. Na szczęście jest bardzo blisko, dosłownie paręnaście kroków.
Uprawszy i wysuszywszy miło by było jeszcze uprasować. Niestety takiej przyjemności już nie przewidziano. Mamy deskę do prasowania, lecz o żelazku już nikt nie pomyślał. Lucille powiedziała, że nie ma co prasować, bo w klubie i tak nie widać, czy ubranie jest pogniecione. Jakoś mnie to nie przekonuje i jeśli będzie jakieś żelazko Tesco na promocji, to się szarpniemy.

I live... again

Od czego by tu zacząć... może od początku. Tylko gdzie ten początek...
No więc tak: wyjechałem na Sokratesa... Nie zaraz, to się zaczęło wcześniej. Poszedłem na studia na Polibudę. Chociaż właściwie to powinienem wcześniej wspomnieć, że się urodziłem. A tak naprawdę to wszystko zaczęło się od Big Bangu.
Hmm widzę, że zaczynanie opowiadania od początku nie jest wcale takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Więc może nieco przyspieszę początek i zakończę już ten przydługi i do niczego niepotrzebny wstęp.
Zacznę więc od tego, że wyłączyli mi kaloryfer. Pisałem wcześniej, że były jakieś problemy z wodą. W każdym razie nieco się podziębiłem. Ponadto odczuwałem pewien dyskomfort żołądkowy. No i poszedłem na trening. I to był taki... taki mix. Generalnie wczoraj byłem nie do życia za bardzo, a i dzisiaj wolę nie wychodzić z domu, wszelako już czuję się niemalże dobrze.
Muszę się przygotować psychicznie, że jutro na zajęcia. Tak, jest już czwarty dzień weekendu...
Tu prawdopodobnie należałoby skończyć.
Aha, blogger coś ostatnio nie działał, Ci, którzy z zapartym tchem śledzą moje wypociny, byli bardzo zawiedzeni, nie mogąc ich czytać. I dobrze się składa, bo i tak nic nowego nie pisałem.
O wczorajszym dniu mógłbym jeszcze coś napisać. No więc wzięliśmy się za trimowanie, i wytrzymaliśmy przy nim półtorej godziny. W tym tempie napiszemy to dopiero po powrocie do domu chyba.
A ja biorę się za łódeczkę, którą narysowałem w zeszłym tygodniu. Postaram się ją animować. Niech sobie płynie po rzeczce :)
A zatem, zgodnie z zapowiedzią, kończę.