sobota, lutego 04, 2006

Czasami czuję się jak w Polsce...

piątek, lutego 03, 2006

Ale jaja

Chcieliśmy się ostatecznie zarejestrować na przedmioty, poszliśmy więc do Admin Office. A tam nam powiedzieli: ale wy wybraliście przedmioty magisterskie, a przecież jesteście na inżynierce. A my na to: "ee?"
Okazało się, że coś gdzieś ktoś jakoś nie wiadomo i zapisali nas nie tak jak powinni. Łomatko, teraz żeby to odkręcić to masakra. Ogólnie historia zapisywania na przedmioty wygląda aktualnie tak:
1. Podróż do Stańczyka (tutora), on nas skierował do niejakiej Fariny (która jest odpowiednikiem Pani Z Dziekanatu)
2. Wizyta u Fariny, która daje nam formularze i wysyła do Admin Office
3. Wizyta w Admin Office, gdzie okazuje się, że właściwie to my tu nie studiujemy tak jak byśmy chcieli. Przekierowują nas z papierami do Admission Office.
4. Odwiedziny w Admission Office. Tam koleś sprawdzał nas z 10 minut, wziął papiery i powiedział, że wszystko już załatwione, mamy wracać do Admin Office.
5. W Admin Office okazuje się, że to dopiero początek. Mamy iść sobie i wrócić, kiedy dodzwonią się do Stańczyka albo do Fariny.
6. Po jakiś 3 godzinach wracamy do Admin Office, i się dowiadujemy, że się dodzwonili do Fariny, i że dostaniemy nowe karty studenckie na magisterkę, ale dopiero w poniedziałek.
Ciąg dalszy nastąpi.
No dobra kończę idę kopać.

czwartek, lutego 02, 2006

Hacking Window(s), czyli "Usterka"

Chociaż mam już weekend to nie dali mi się wyspać. Otóż spałem sobie smacznie, kiedy obudziło mnie pukanie do drzwi. Myślę sobie - nie otwieram, tylko śpię. Okazało się, że to pan z maintenance, który przyszedł naprawić okno, i i tak miał klucz do mojego pokoju, więc wszedł myśląc, że nikogo nie ma. I tak właśnie mnie obudził. Spojrzałem na zegarek - była 12.16.
W swoim apartamencie mam dwa okna. Oba można otworzyć na dwa sposoby, czyli oś obrotu jest albo pionowa albo pozioma. Przy czym jedno okno jest popsute, i otwiera się na oba sposoby naraz, a więc po otwarciu ma tylko jeden punkt zaczepienia. Dlatego wolałem go nie używać. Ale trzeba było zgłosić wszystkie awarie w pokoju, bo inaczej byłoby na mnie.
No i pan z maintenance przyszedł naprawić to okno, nie wiem dokładnie co robił, bo się budziłem, ale chwilę pomajstrował, powiedział OK i wyszedł. Poszedłem zobaczyć jak mu poszła naprawa, no i naprawił tak, że okno nadal otwierało się w obie strony naraz, przy czym tym razem nie dawało się nawet zamknąć. A więc było gorzej niż przed "naprawą". Stwierdziłem, że nie będę mieszkał do końca przy otwartym oknie i nie będę więcej wołał pana z maintenance, więc korzystając z faktu, że jestem studentem bądź co bądź politechniki zacząłem hackować okno. No i po wielu bólach udało mi się chyba nawet doprowadzić do tego, że okno otwierało się tylko w jedną stronę, przy czym nadal nie chciało się zamknąć. Pohackowałem jeszcze trochę i okno wreszcie raczyło się zamknąć. Nie wiem jak teraz działa bo nie zamierzam go już nigdy dotykać. Mam jeszcze drugie.
Piotrek ma tak samo popsute swoje okno, przy czym on ma tylko jedno. Do niego też ma przyjść pan z maintenance. Biedny Piotrek.

Taekwon-do

Muszę się dobrze przygotować do jutrzejszego dnia. Przede wszystkim muszę przysunąć stolik z kompem do łóżka. Muszę zrobić sobie kanapki na jutro i przynieść sok z lodówki. Wreszcie, muszę sobie skądś załatwić kaczkę, ostatecznie butelkę.
Wszystko dlatego, iż nie sądzę abym po dzisiejszym wieczorze spędzonym na Taekwon-do dał radę jutro wstać. Ale nauczyłem się robić roundhouse-kick!!! Chuck byłby ze mnie dumny :D
A było bardzo fajnie, bite dwie godziny zapieprzania, ale bardzo jestem zadowolony z dziwnego splotu wydarzeń, który doprowadził do tego, że znalazłem się dzisiaj w tym miejscu.
No, kończę, muszę się przygotować do jutra, a moje nogi coraz bardziej krzyczą.

środa, lutego 01, 2006

"To chyba kipi", czyli informatycy w kuchni

Dzisiaj postanowiliśmy nie żreć ordynarnego obiadu (typu frytki lub lazania z pudełka Tesco). Pan Dziekan rzekł iż zrobi coś extra, czyli zapiekankę a'la Dziekan. Był to schab (który przywiozłem z domu), warzywa i ser. Z serem był problem bo nie mieliśmy tarki, trzeba było posiekać ręcznie i tylko trochę rozsypało się po szafkach. Z warzywami też były problemy bo trzeba było rozmrozić Pana Kalafiora. Pan Kalafior siedział bowiem w zamrażalniku i odmawiał współpracy. Mimo długiego aresztu w mikrofalówce Pan Kalafior nie zamierzał zmieniać swojej konsystencji bryły lodu. Ostatecznie jednak Pan Kalafior został rozebrany z liści (przy czym tylko trochę upadło na podłogę) i zmiękł. Brokuły nie sprawiały problemu.
Po zagotowaniu wody wrzuciliśmy Pana Kalafiora, brokuły i groszek do gara (przy czym groszku wysypało się tylko trochę). Woda zaczęła się gotować i tylko trochę wykipiało. Gdy warzywa były gotowe, odlaliśmy z nich wodę do zlewu, przy czym tylko trochę groszku wylało się razem z wodą. Następnie warzywa wrzuciliśmy na schab, przy czym tylko trochę Pana Kalafiora wylądowało na podłodze. Pan Dziekan, który go podnosił, tylko trochę się poparzył. Później wszystko zostało posypane serem, i... zgadnijcie co? Hehe, nie zgadliście, NIC się nie wysypało! A następnie wszystko pojechało do piekarnika, i wyszło niezłe żarcie.
Potem było tylko trochę zmywania i mycia kuchenki, aha no i zlew był tylko trochę zatkany.
Aha, w międzyczasie do kuchni weszła Lucille, ale tylko trochę posiedziała, bo chyba nie mogła patrzeć na to co robimy.
Robienie obiadu zajęło nam tylko trochę ponad godzinę, a mamy dzięki temu żarcie na dwa dni.

Myślę, że tylko trochę brakuje nam do bycia prawdziwymi mistrzami patelni.

Środa, a więc już weekend

Dzisiaj odbyły się ostatnie zajęcia z serii Web Shit. Tym razem był to Semantic Web. Piotrek i Łukasz twierdzą, że to będzie ciekawy przedmiot (wreszcie!), ja nie wiem, bo cały przespałem, Stifejniak zresztą też.
Wrócilicmy do domu jakoś bardzo wcześnie, bo koło 12. Poszliśmy więc załatwiać różne rzeczy, na przykład opłacić akademik. Dotarłszy do Finances ujrzeliśmy gargantuiczną kolejkę, więc zrezygnowaliśmy z próby opłat. Poszliśmy też do Medical Centre żeby wyrobić sobie jakieś karty zdrowia, ale okazało się, że nie są potrzebne. Mieliśmy też iść do Admin Office w celu oficjalnego zapisania się na przedmioty, tyle że jednak zrezygnowaliśmy. Jesteśmy studenci-widmo: ani nie mieszkamy (teoretycznie) bo nie zapłaciliśmy, ani nie jesteśmy zapisani na żadne przedmioty.
Dzisiaj zapowiada się ciekawy dzień, gdyż dość znienacka idę na Taekwondo (czy jak to tam się pisze), a potem na jakąś imprezę.
A czemu idę na Taekwondo - no więc zapomniałem wczoraj napisać że wychodząc z zajęć poznaliśmy dziewczynę, pół Greczynkę, pół Libankę. Spoko dziewczyna, kończy właśnie doktorat z matmy i za parę dni wraca po 12 latach do domu. Powiedziała, że chętnie nas zapozna z ziomakami, i właśnie dlatego dzisiaj idziemy na Taekwondo.

A na koniec tego nudnego postu dżołk:
Skajpowałem z Łukaszem i Grzesiem i strasznie przerywało, przy czym przerywało tylko, jak mówił Łukasz. W końcu nagle przestało przerywać, pytam Łukasza co zrobił, a on mówi, że zdjął tę gąbeczkę z mikrofonu. Słabo?

Advances in Kran Interface Design

Niestety twórca łazienki w akademiku nie zaliczył chyba tego przedmiotu.
Postawiony drugi dzień z rzędu przed koniecznością wzięcia zimnego prysznica, postanowiłem przyjrzeć się sprawie z bliska. I oto co odkryłem: podczas gdy z kranu w brodziku leci ciepła, wręcz gorąca woda, to gdy ten sam strumień wody skieruję do prysznica, to woda ta staje się po prostu zimna.
Być może ten sam artysta odpowiedzialny jest za to, że na podłodze w łazience permanentnie stoi wielka kałuża wody, chociaż w tejże samej podłodze znajduje się odpływ.
No cóż, chyba gdzieś już wspominałem, że Anglia to dziwny kraj.

EDIT: No a teraz jest ranek i z kolei w kranie nie ma zimnej wody. Ciepła jest, tylko zimnej nie ma. Dziwny kraj.

wtorek, stycznia 31, 2006

Człowiek-żaba. On jest niesamowity,

On jest niesamowity. On pisze kod w notatniku, i ten kod działa. On słyszał o narzędziach takich jak Eclipse, NetBeans a nawet Visual Studio, ale ich nie używa, bo po co.
Poza tym dowiedziałem się, że człowiek-żaba jest profesorem. Tyle że tutaj, aby być profesorem, wystarczy być doktorem. A żeby iść na magisterkę nie trzeba wcześniej robić inżyniera (bachelor to się po ichniemu nazywa). A rok nauki trwa 10 tygodni, po 15 godzin na tydzień (czterodniowy weekend) i 6 tygodni ferii zimowych. Niestety, Angole narzekają, że mają za dużo roboty...
Zauważyłem, że trochę zboczyłem z tematu, bo miałem pisać o człowieku-żabie. Ale w sumie wiele więcej nie mam o nim do powiedzenia.
A i jeszcze jedno: w autobusie wisiał plakat, reklama uniwerku, z napisem "Want to be one step ahead?". Moim zdaniem powinno być "Want to be one step behind?"

Piesek Pluto

Na dzisiejszych zajęciach pt. Web Infrastucture oglądaliśmy film o tym jak pies Pluto połknął magnes i narobił bałagan w domu kaczora Donalda.
Potem zaczęła się ta głupia część zajęć, czyli wykład. Prowadził go człowiek-żaba. Uczyliśmy się o XSLT.
Za godzinę kolejne zajęcia, tym razem Web Deployment. Tam człowiek-żaba pokaże nam, jak pisać Web Service, SOAP i WSDL z palca.
Dla niewtajemniczonych: wszystko to polega na nudnej dłubaninie, czyli są to rzeczy, którymi może zajmować się podrzędny webmajster po zawodówce, a nie student 4 roku informatyki na PW.
Spróbuję się zapisać na jakieś zajęcia dla doktorantów, może tam będzie coś ciekawego.

poniedziałek, stycznia 30, 2006

Zimny prysznic

<dywagacja>
Nie ma co, nic tak nie cieszy jak przymusowy zimny prysznic na koniec dnia, bo nie ma ciepłej wody. Grzejnik też nie działa, więc zapowiada się ciepła i przyjemna noc.
</dywagacja>

Turing i kaczki

Pojechaliśmy dziś z rana do Wheatley, gdzie mieliśmy spotkać się z szefem. No i spotkaliśmy go... w budynku z napisem "Turing" (hail to the Władek). Okazało się, że całkiem nielegalnie dostaliśmy karty studenckie, bo nie zapłaciliśmy jeszcze ani grosza za akademik. Ale opiekun nas pocieszył, że chociaż różne instytucje na uniwerku różnie działają, to jednak Finances na pewno nas dorwą.
No i całkiem znienacka odbyły się dziś pierwsze zajęcia.
Ale cóż to były za zajęcia, hoho! Proszę państwa, na poniższym obrazku przedstawiam efekt laboratoriów, które miał student na IV roku informatyki na stypendium w Oxfordzie:Tak, oto właśnie jest rysunek łódeczki! Przedmiot, na którym stworzyłem ten cudowny obrazek to mądrze brzmiące "Advances in User Interface Design". Okazało się, iż jest to jakiś przedmiot - żart. Myślę, że nasza czwórka może być dumna z siebie, bo gdy każdy z nas już swoją łódeczkę narysował, niektórzy ledwo dawali radę ze zrobieniem kadłuba. Jednak 3 lata na Polibudzie robią swoje, i Oxford ze swoimi łódeczkami nam niestraszny.
A na wykładzie prowadzący pokazywał z kolei jak rysować kaczuszki.
Zajęcia mamy potworny kawał od akademika, ze dwa razy dalej niż Tesco. Autobusik jedzie tam ze 20 minut, a wraca w korku dwa razy tyle. Myślałem, że będę miał na uczelnię parę kroków, a tu zonk.

niedziela, stycznia 29, 2006

Just be obvious

Rzec muszę, iż angielskie imprezy są na maskie z dupy. Wczoraj byłem w Morrals Bar, czy jakoś tak, a dzisiaj w mega wypasionym (ponoć) Helena Kenedy Student Centre. Generalnie impreza polega na tym, że stoją małe grupki znajomych rozmawiających ze sobą.
Poszliśmy z Lucille i Carlem, licząc że nas wkręcą w towarzycho. Poznaliśmy sporo osób, spośród których pewnie umiem powtórzyć jakieś 30% imion.
Spotkaliśmy również pierwszego Polaka. Niestety nie dosłyszałem jak się nazywa, wiem tylko że jest z Bydgoszczy. W sumie szybko się ulotnił.
Wszelako najgorsze, co mnie dzisiaj spotkało, to coś, co mi wlali do kubka, a ja myślałem, że to piwo. Niestety była to warta 2 funty lemoniada (nam się udało za 1.5, bo się barman pomylił). Wznosiliśmy nią toast mówiąc "Piss".
Słowa kluczowe dzisiejszego dnia: "Hi", "six weeks", "kieubasa", "piss" oraz "putę" (czy jakoś tak). Aha, i zapomniałbym o "Just be obvious".

Wyjaśnienie:
"Hi" - coś, czego niegdy nie zrobię, czyli nie podejdę w pubie do randomowej osoby i powiem "Hi"
"six weeks" - tyle u nich trwają ferie i na dzisiejszej imprezie spotkali się wszyscy po sześciotygodniowym rozstaniu
"kieubasa" - luksusowy towar, który Stefan a.k.a. Piotrek przywiózł z Warszawy (kieubasa + smirnoff = impreza)
"piss" - patrz wyżej
"putę" (czy jakoś tak) - brzydkie słowo po francusku
"Just be obvious" - Lucille powiedziała, że się spóźnią na imprezę, ale że nas tam znajdą. Just be obvious. Prawdopodonie chodziło jej o to, żebyśmy na pewno byli.

"King of Beers"

Carl wytłumaczył nam zasady gry "King of Beers". Nie zapamiętałem wszystkich, ale z grubsza gra polega na tym: każdy ciągnie kartę, i w zależności od tego, co to jest, on (lub wszyscy) muszą wykonywać różne zadania. Zadań tych jest tyle, co rodzajów kart, czyli 14 (gra się z Jokerami). Opis każdego z zadań Carl kończył zdaniem:
"The one who fails, has to drink."
Musimy w to koniecznie zagrać i nauczyć tej gry ziomaków na Polibudzie:)

Do you know any Polish words?, part II

Dzisiaj poznaliśmy ostatnią osobę, z którą mieszkamy, którą jest Szwed Carl. Wreszcie imię, które można zapamiętać za pierwszym razem.
Carl jest całkiem spoko, podobnie jak obie Francuzki studiuje tu cały rok. Tylko my Polacy jesteśmy zbyt biedni, aby przyjechać na dłużej niż jeden semestr.
Zjedliśmy z Carlem obiad, pogadaliśmy o rozmaitych sprawach. Między innymi zadaliśmy mu ważne pytanie: "Do you know any Polish words?"
Odpowiedź Carla nie zaskoczyła nas zbytnio.
"Yes, I know some. Kurwa, for example."

Wyprawa do City Centre

Ponieważ mam już gdzie spać (patrz dzień 1), oraz co jeść (patrz dzień 2), nadszedł czas na poznanie okolicy - temuż poświęciłem dzień 3.
Wstawszy i zjadłszy wyszedłem na ciężką przeprawę łapania autobusu. Uciekł tylko jeden i już za drugim podejściem siedziałem sobie wygodnie na górze wygodnego dwupiętrowca z napisem U1. Postanowiłem pojechać do końca linii, zobaczyć gdzie wyląduję. Okazało się, że Oxford to jednak całkiem spore miasto. Koniec linii okazał się być przy innym akademiku mojej wspaniałej uczelni. Obadawszy sytuację, wróciłem do City Centre. Poszwendałem się tam co nieco, podziwiając przepiękną architekturę, zwłaszcza kościołów i gmachów rozmaitych koledżów. Parę fotek zapodaję:Prawda iż pięknie tam? Nie wątpię, że przejadę się tam nieraz jeszcze, powłóczyć się po uliczkach Oxfordu.